Volkswagen Passat B6

Choć minęło już 15 lat od prezentacji pierwszego modelu Volkswagena Passata B6, to auto dalej cieszy się sporym zainteresowaniem wśród kupujących. Dlaczego po tylu latach jest dalej pożądany? Przecież ostatni model jaki wyszedł był z 2010 roku. Czyli dzisiaj jest już dobrym dziesięciolatkiem.

Pamiętam ten „boom”, kiedy pierwsze Passaty zaczęły pojawiać się na polskich drogach. Auto, które kojarzyło mi się z limuzyną, wyższą półką i prestiżem. Nietypowa długa sylwetka (w końcu sedan mierzy prawie 5 metrów), duży grill rzucający się w oczy i kierunkowskazy połączone naprzemiennie ze światłem STOP. Mówiłam do taty, że fajnie byłoby takiego mieć.

Kilka lat po premierze sprowadziliśmy swojego własnego Passata z Niemiec (zanim modne było słynne powiedzenie „Niemiec płakał jak sprzedawał” czy „passeratti”). Oczywiście w najlepszym dla limuzyny kolorze – czarnym.

W środku dużo miejsca – przy sprawnej organizacji można by bawić się w gorące krzesła, czy w tym wypadku – fotele. Beżowo-czarne wnętrze dodawały jeszcze więcej luksusu. Praktyczne uchwyty na napoje (dopasowujące się do każdej objętości). Inżynierowie z VW pomyśleli nad problematycznym wyjściem z samochodu podczas ulewy, dlatego umieścili w drzwiach kierowcy schowek na parasolkę. Przecież nie każdy wozi parasolkę na miejscu pasażera. Kto z Was nigdy nie zmókł podczas wychodzenia z auta i szukania parasolki – niech pierwszy rzuci kamieniem. Dlatego tutaj duży plus z mojej strony.

W wersji Sportline dodatkowo obniżone zawieszenie o 15 milimetrów. Co można było odczuć na wysokich progach zwalniających czy wysokich krawężnikach – których w Naszym kraju nie mało. Jak dla mnie dodawało to troszeczkę drapieżności.

Ideał?

No nie do końca. Zabawa kończyła się, kiedy maska została podniesiona do góry. Otóż w środku znajdował się oczywiście najbardziej awaryjny silnik z całej gamy VW. Dwu litrowy silnik diesla o mocy 140 koni mechanicznych. Nie pomogły żadne modły. Żadne czerwone wstążeczki, kokardki włożone do środka, czy słynne oko Proroka, które ma chronić przed klątwami, zabobonami czy przed złymi rzeczami. Samochód po niespełna dwóch miesiącach od zakupu wylądował w SPA u mechanika. Przyczyna – koło dwumasowe sprzęgła. Decyzja nie mogła być inna – naprawa i jeszcze więcej czerwonych dodatków, żeby się już nie psuł. Modły zostały wysłuchane, bo o dziwo po wymianie dwumasy samochód jeździł jak nowo narodzony. Na nic się nie uskarżał. Oczywiście jeszcze kilkukrotnie wylądował w SPA na wymianie uszczelki pod głowicą, renowacji turbosprężarki czy wymianie pompowtrysków.

Po tych wszystkich wymianach to auto naprawdę było dobre. Bardzo wygodne podczas krótkich podróży do sklepu czy dalszych, np. w góry. Dobrze trzymało podczas pokonywania zakrętów, wiadomo nie tak, jak bolid Formuły 1, ale jak na swoje wymiary i lata sprawowało się poprawnie. Ponadczasowa linia nadwozia, która jeszcze długo będzie miała takie miano – według mnie.

https://www.youtube.com/watch?v=H0zOIsZ_XIo